niedziela, 11 grudnia 2011

Kiedy milknie muzyka, świat zamiera.

Muzyka nie pozostawia wyboru; albo zamiera przy niej serce, albo uchodzi w zapomnienie, wciąż powtarzana w radiu, do znudzenia odtwarzana w końcu traci na wartości. Jednakże istnieją utwory, przy których życie ożywa, wyobraźnia płata figle tworząc na ścianach esy floresy, budując budynki, ludzi, plany i marzenia. Urzeczywistniając to, czego akurat pożąda nasz umysł.

Przede wszystkim utwory to wybór naszych emocji.

Więc jaki byłby świat, gdyby wszelka muzyka zamilkła? Gdyby melodia nie oznaczała niczego poza kilkoma brzdąknięciami, gdyby nie posiadała własnej historii?

Ja znam odpowiedź. Świat byłby niesamowicie nudny. Muzyka przywołuje wspomnienia, nastraja uczucia, powoduje napięcie, bądź uniesienie. Wspomaga lub dołuje. Wyobraźcie sobie filmy, sceny bez odpowiedniej aranżacji muzycznej. Nudno, prawda?


Niestety "Kiki van Beethoven" nie powala. Siódme spotkanie to już jakieś poprzeczki, oczekiwania czy po prostu przyzwyczajenia. Schmitt nadal pozostaje Schmittem, zamieszcza skomplikowane realia życia w najprostszych słowach. Jednakże nie do końca jestem w stanie stwierdzić, co tak naprawdę chciał zamieścić w tej książce. Bo jest tu wszystko i nic. Myli tytuł. Kiki wcale nie jest główną bohaterką. A książka to zbiór dwóch opowiadań. Opowieść o Kiki jest poszukiwaniem sensu własnego istnienia, pogodzenia się z własną przeszłością i teraźniejszością, aby na nowo odkryć magię muzyki Beethovena. Druga historia to rozliczenie autora z pasją muzyki klasycznej. Ukazywanie kilku historyjek, w których stabilizacji Beethoven odegrał olbrzymią rolę. Poniekąd najważniejszą i jedyną osobą, na której powinniśmy się skupiać to właśnie sam kompozytor, którego ukazać z ludzkiej perspektywy pragnie autor. Bo w tym momencie trzeba przyznać, że słuchając jego utworów człowiek czuję się mały i kompletnie nieprzydatny światu. Przynajmniej ja tak miałam. Lecz, słuchając po raz któryś zawartej do książki płyty budziła się we mnie także nadzieja. Czysta iskierka nadziei. Nieskażona żadnym planem czy okrutnym światem. I ta iskierka nadal we mnie tkwi, budując moją utrapioną duszę.


Beethoven stał mi się bliższy. Szczególnie IV Koncert Fortepianowy G-dur. opus 58, gdzie mamy konflikt pomiędzy dramatycznymi smyczkami a łagodnym fortepianem. Smyczki symbolizują siłę, władzę, głos, który zawsze słychać. Donośny, niepotrafiący znieść sprzeciwu, czy jakiejkolwiek niesubordynacji. Fortepian zaś, brzmiący ciągle w tym samym łagodnym tonie symbolizuje pogodę ducha, niezłomną walkę, ale bez użycia brutalnej siły. "Czyżby bohaterstwo było nie tam, gdzie zwykle się go szuka? Nie w agresji, w bicepsach, w przerażających minach wyrostków, ale w wycofaniu, tolerancji, przyzwoleniu?" W chwili zrozumienia tego koncertu w końcu udało mi się wejść do tego magicznego miejsca, gdzie ludzie potrafią interpretować muzykę klasyczną. Kiedy odnajdują siebie samych. Nadal nie jestem w stanie odebrać Beethovena z taką siłą jak autor, ale udało mi się odkryć wejście do niekończącej się interpretacji i przyjemności z słuchania właśnie takich utworów.


Mam teraz mieszane uczucia. Bowiem podczas czytania "Kiki van Beethoven" często stawałam na moment i rozmyślałam nad sensem całej tej powieści. Jednakże teraz, gdy zbieram myśli do napisania wrażeń uzmysławiam sobie, że gdyby nie Schmitt nigdy nie spojrzałabym w ten sposób na B., nie przyjrzała mu się z bliska, a nawet jeśli to swoimi oczami, nie kogoś, kto kocha tego kompozytora. Samo wykonanie można pominąć. Często zdarza się tak, że kiedy mówimy o rzeczach ważnych słowa tracą znaczenie. Nie potrafią przedstawić tego, co chcemy wyrazić. Nic nie jestem w stanie pokazać bardziej, co chcemy przekazać, jak emocje, które temu towarzyszą. A tych Schmittowi nie braknie. I to jest piękne.

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa Znak. Serdecznie dziękuję!

Wydawnictwo: Znak; język oryginału: francuski; str. 154; ocena ogólna: 3.5/6; ocena wciągnięcia: 4,5/6

Osoby zainteresowane, a także te niepewne odsyłam na stronę wydawnictwa, gdzie można poczytać wirtualnie książkę.

3 skomentuj:

  1. Hm, wiele osób bardzo krytycznie się wyrażało o tej książce. Widzę, że Ty także masz porównanie, bo trochę już Schmitta czytałaś ;) Ja również sięgnę po "Kiki"... kiedy w końcu ją kupię (a jeszcze w tym roku to się na pewno nie zapowiada ;) ), ale będę już wiedzieć, że trochę zawodzi. Kto wie? Może i ja polubię Beethovena? ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Słyszałam, że to dość mocno filozoficzna książka, z Twojej recenzji też wnioskuję, iż to nie mój klimat...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostatnio czytałam pierwszy raz książkę Erica Emmanuela Schmitta,a dokładnie "Dziecko Noego". Nawet mi się spodobała,chociaż z początku byłam negatywnie nastawiona do jego stylu pisania. Myślę,że i ta książka sprawiłaby mi dużo przyjemności. Z chęcią bym ją przeczytała, mam nadzieję,że będę miała ku temu okazję;) Uwielbiam książki, które wywołują dużo emocji.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz, nie zawsze dam radę na nie odpisać, lecz każdy z nich ma znaczenie.