piątek, 14 stycznia 2011


Snuć można domysły, że Krakauer bez Everestu będzie jak żołnierz bez karabinu: niekompletny, bo pozbawiony sedna swojej tożsamości.* I trochę w tym racji jest, choć nie znika jego gawędziarski styl czy zdolność snucia opowieści, to jednak ma się wrażenie, że czegoś brakuje. Mi na pewno.

"Eiger wyśniony" to zbiór opowiadań jednych bardziej, innych mniej, wciągających o wspinaczce i tematyce z nią związanej. Autor uchyla nam rąbek swojego doświadczenia i wiedzy, a także historii związanej z górami. Wspinaczka to nie tylko góry jak się okazuje. Poszukiwanie przygód niesie ludzi w różne rejony - jednych na lodowe wodospady, innych w kaniony lub w świat boulderingu. Wszystkich tych dziedzin możemy zasmakować czytając tą książkę. Nie zdziwcie się jednak, kiedy wasze zainteresowanie osiągnie bardzo wysoki poziom, a opowiadanie już się kończy. To chyba najgorsze, co może spotkać czytelnika - tak szybkie urwanie ciekawego tematu.

Zanim Krakauer zdobył szczyt Everestu (w 1996 roku) odwiedził kilka innych miejsc. Wspinaczką zaraził go ojciec, który w wieku 8 lat zabrał go, w ramach prezentu urodzinowego, na uśpiony wulkan South Sister. Chłopak nie wszedł na szczyt tylko z powodu strachu przed groźnymi niebezpieczeństwami, o których czytał w książce podarowanej przez ojca. "Nie oznacza to jednak, że zdobyłem wraz z rodzicami ten potężny wulkan. Na podstawie przeróżnych groźnych sytuacji zamieszczonych w "Mountaineering: The freedom of the Hills", doszedłem do wniosku, że wspinaczka zawsze jest sprawą życia i śmierci. Przypomniałem sobie o tym nagle w połowie drogi na South Sister. Pośrodku pokrytego śniegiem zbocza o nachyleniu dwudziestu stopni, z którego nawet przy najlepszych chęciach nie dałoby się spaść, uznałem, że jestem w śmiertelnym niebezpieczeństwie i wybuchnąłem płaczem, kładąc kres wspinaczce." Porażka tylko spowodowała, że w małym umyśle gnieździła się myśl o górach. Czytając to, co o sobie pisze, czy z jaką czułością opisuje przygody wspinaczy już samo przez się wskazuje, jaką miłością obdarza ten sport, szlaki i szczyty. U niego nie ma tymczasowego hobby, jak sam tłumaczy, gdy raz pozna się smak wspinaczki, pozostanie to w nas na zawsze, jest tylko życiowa pasja, którą stara się realizować. Właśnie ta pasja tak przebija się przez strony powieści. Bardzo piękna i niebezpieczna pasja wołająca nas z każdej strony. Czyhająca na każdego śmiałka, godnego by na ten szlak wejść.

Oprócz opowiadania o jego zdobyciu Devilis Thumb, które ubarwia wzmiankami z jego dzieciństwa, znajdziemy także nieudane wejście na Eiger. Jego gawędziarski styl nie ominie i tym razem postaci, może i heroicznych, ale nieco głupkowatych, które odbijają się w historii wspinaczki. Postacie te, zupełnie nierozważne, wspinające się na trudne szczyty bez pomyślunku. Inaczej takich osób opisać się nie da. Mimo to, te 3 przytoczone, zyskały u mnie cień sympatii. W zamierzonym efekcie autor umieścił te osoby na kartach swojej opowieści, chcąc nam pokazać, że w góry wspinają się nie tylko poważni, dobrze przygotowani ludzie, lecz także tacy narwańcy jak Adrian i Alan Burgess, trzydziestodziewięcioletni bliźniacy czy Adrian Popovich vel. Adrian Rumun, dwudziestokilkuletni uciekinier z Związku Radzieckiego do Stanów Zjednoczonych. Każdy z nich z talentem, lecz bez rozwagi wspinający się na najwyższe szczyty świata.

Nowością i zaskoczeniem był dla mnie bouldering. John Gill, jego twórca, należy do panteonu alpinizmu właściwie bez mrożących krew w żyłach zdobyciach czy czynach w najbardziej niebezpiecznych rejonach łańcuchów górskich. Czemu mówię właściwie? Zacznę od początku. Bouldering to wspinaczka na wielkie głazy. Nie są to wejścia łatwe i proste, głązy przeważnie są przewieszone, niewiele jest na nich szczelin, po których można się wspinać. Ekstremalne głazy przewieszone są nawet na przepaściami. Sport ten to bardzo duża dawka adrenaliny, pomimo niezbyt dużych gabarytów (nie więcej niż dziesięć metrów). W czasie kiedy Gill zaczął uprawiać wspinaczkę na głazy powstał system - Yosemit Decimal System (System Dziesiętny Yosemite) - który szacuje stopień trudności wejścia i zdobycia w skali od 5.0 do 5.9. Już na samym początku Gill wspinał się na 5.9, nie mówiąc już o czasie, kiedy całkowicie zajął się głazami i pokonywał trasy 5.12. "Właściwie" to dobre określenie, jego wejścia na głazy są zjawiskowe, i wielu z nich nikt dotąd nie powtórzył.

Wiele ciekawych postaci możemy spotkać na łamach tej historii. Jon Krakauer ma talent do kierowania słowami na tory, których on pożąda i wymaga od swojej książki. Ciekawostki, anegdoty - to wszystko składa się na kilka dobrych opowiadań, z którymi warto się zapoznać. Mimo braku Everestu autor radzi sobie z zarażaniem innych duchem wspinaczki i gór. Czytając ma się ochotę zapakować plecak i razem z czekanami i rakami gnać na jakąś wspinaczkę. Może nas trafi magiczne zauroczenie światem "herosów alpinizmu", sprawi, że sami zechcemy poczuć wiatr smagający nasze ciało, ale nie byle jaki wiatr, tylko ten wiejący na szczycie.

Oby i Was trafiły takie postrzelone odczucia.

Bym zapomniała - wykonanie książki aż woła o wielkie uznanie! Tak zachwycona dawno nie byłam. Piękne, kolorowe zdjęcia cudownie uzupełniają opowieść, do tego zakładka i mapka. Cud, miód i maliny. :)

Książkę do recenzji otrzymałam od Wydawnictwa MayFly

Wydawnictwo: MayFly; język oryginału: angielski; str. 232; ocena ogólna: 5/6; ocena wciągnięcia: 5/6 
*Pomysł zaczerpnięty od Anny Kutrzuby (Dziennik-literacki)

6 skomentuj:

  1. Nie do końca jestem przekonana, że to jest coś dla mnie

    OdpowiedzUsuń
  2. Tematyka zdecydowanie nie moja, aczkolwiek nie mówię "nie". Być może kiedyś zdecyduję się przeczytać, w końcu warto poszerzać horyzonty, prawda? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. nie jestem przekonana no ale... :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pozycja raczej nie dla mnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. MOJA TEMATYTKA!!! ach.. :) miło się czytało Twoją recenzję

    OdpowiedzUsuń
  6. Mary, doskonale zdaje sobie sprawę z Twojej miłości do tej tematyki, wielokrotnie czytałam Twoje cudowne opinie na temat książek związanych z górami i wspinaczką. Więc cieszę się, że "miło się czytało". Akurat w tej dziedzinie polegam na Tobie. :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za każdy komentarz, nie zawsze dam radę na nie odpisać, lecz każdy z nich ma znaczenie.